Pamiętam, jak miałem może dziesięć, albo
jedenaście lat, rodzice wypożyczyli na kasacie „Szósty zmysł”. Oglądałem to z
młodszą siostrą chyba trzy razy z rzędu. Oboje zafascynowani. Może, dlatego że
wiekiem za bardzo nie odbiegaliśmy od głównego bohatera i oboje wyobrażaliśmy
sobie, że takowy szósty zmysł posiadamy. Fascynacja szybko uleciała, gdy tylko
człowiek obudził się w środku nocy i trzeba było iść do toalety. Wtedy to powiedziałem
sobie, że nigdy więcej nie obejrzę żadnego horroru.
Jak się pewnie domyślacie, kilka lat
później stałem się ich zagorzałym fanem. A lęk przed nocnym chodzeniem do
kibelka nie przeszkodził zainteresować się książkami o te samej tematyce.
Gdy przeczytałem, że Steven King uważa
Jack’a Ketchum’a za najstraszniejszego gościa w całych Stanach, w tempie
ekspresowym przeczytałem pierwsze opowiadanie ze zbioru „Czas zamykania”. A później
chciałem tylko więcej.
Osobiście nie jestem miłośnikiem zbiorów
opowiadań, szczególnie, gdy opowiadania nie są ze sobą powiązane fabularnie.
Nie miałem również styczności z innymi dziełami Ketchum’a. Jednak za dobrą monetę
przyjąłem słowa Kinga. Pomyślałem również, że brak wiedzy na temat innych dzieł,
doda nieco obiektywizmu tej recenzji. A skoro o niej mowa – zaczynam…
Autor:
Jack Ketchum
Tytuł:
„Czas zamykania”
Wydawnictwo:
Replika
rok
wydania: Luty 2014
ilość
stron: 296
moja
ocena: 4,5/6
Standardowo od okładki.
Okładka została wykonana dość
przyzwoicie. Z pewnością nie będzie się ścierać przy użytkowaniu, ani łatwo
zaginać. Zdobiąca ją grafika, choć nie nawiązuje bezpośrednio do fabuły
opowiadań, tworzy niepokojący, czyli właściwy dla horroru, klimat. Najbardziej
jednak poraziły mnie kiczowate napisy. Nie chodzi oczywiście o treść, ale o ich
wykonanie. Jeżeli widział ktoś Kroniki Amberu,
to wie, o czym mówię. W zestawieniu z okładkami od Prószyńskiego, czy Fabryki
słów wypada to naprawdę blado.
W środku trochę lepiej. Papier lekko
szorstki, aczkolwiek porządny. Dobrze dopasowana wielkość czcionki.
Zastrzeżenie mam jedynie do marginesów, które są nieco zbyt duże i sztucznie
powiększają zawartość książki. Ale, ślipieć, nie ślipimy, więc można zabrać się
za lekturę.
Opowiadań jest dziewiętnaście, czyli
sporo. Aczkolwiek, gdy książka liczy sobie 296 stron, to łatwo wykalkulować, że
długość niektórych zawrotna nie jest. Niekiedy trafiają się perełki zajmujące raptem
pięć stron. Nie powiem – troszkę to razi. Ale przecież długość nie jest
najważniejsza, a wykonanie.
Na sam początek muszę zaznaczyć, że w
zupełności nie podoba mi się kolejność, w jakiej podane są opowiadania. O ile
pierwsze wychodzi na plus i zachęca do dalszej lektury, to dwa kolejne wręcz
odwrotnie. Nie odznaczają się wysokim poziomem fabularnym. Należą raczej do
kategorii oklepanych historii z dreszczykiem o kiepskim poziomie literackim.
Przykładowe: Oddech ma gorszy niż
Godzilla… Mocna metafora, pasująca raczej do książek z wyprzedaży WSZYSTKO
PO ZŁOTÓWCE, niż do zbioru, za który mamy zapłacić 34,90. Więc, osobiście
upchnąłbym te słabsze opowiadania gdzieś w połowie, albo na szarym końcu, żeby
na starcie czytelnik nie pobiegł do księgarni i nie poprosił o zwrot kasy.
Później za to jest już znacznie lepiej.
Coraz więcej pojawia się błyskotliwych pomysłów i coraz bardziej zacząłem
doceniać pióro Ketchum’a. Opowiadania są mocno zróżnicowane. Niektóre zmuszają
do refleksji, inne po prostu przerażają Szczególnie w pamięci zapadła mi krótka
historyjka W domu z magnetowidem, która
jest chorym połączeniem erotyku i horroru. A także Warczeć, syczeć, pluć, kroczyć, w której autor opisuje historię
oczami kota. Po kilku opowiadaniach tego typu, człowiek ma wrażenie, że obcuje
z prozą nie do końca zdrowego człowieka.
Miłym urozmaiceniem jest komentarz
autora do każdego opowiadania. Ketchum wyjaśnia skąd czerpał inspirację na ten,
czy inny fragment opowiadania, często zdradzając coś ze swojego życia
prywatnego. Możemy naprawdę sporo dowiedzieć się o autorze, łącząc opowiadania
z komentarzem. Chociażby tego, że jest mieszkańcem Nowego Jorku, fascynuje go
Grecja, lubi koty… Resztę wydedukujcie sobie sami!
Jeżeli chodzi o styl, technikę pisania…
Czytałem ostatnio „Jak pisać. Pamiętnik
rzemieślnika” Kinga. Steven wspominał, że jeżeli widzi tekst, w którym jest
sporo akapitów to wie, że opowieść jest lekka jak batonik Milky Way. I trudno
mu odmówić słuszności. W prozie Ketchum’a jest to widoczne na pierwszy rzut oka
i sprawdza się znakomicie. Opowiadania czyta się w tempie błyskawicznym. Podczas
lektury towarzyszy nam ciągłe napięcie. A po przeczytaniu kilku historii czytelnik
po prostu popada w paranoję i ciągle wyczekuje nieuchronnego, nawet gdy
czynności wykonywane przez bohatera są błahe. Świetnym przykładem jest
opowiadanie Dzielna dziewczynka. Mała
Suzy wzywa telefonicznie pomoc dla swojej mamy, a ja zamiast ją podziwiać,
zastanawiam się czy przypadkiem nie jest opętana.
Na kolejny duży plus zasługuje
plastyczność opisów. Ketchum nie rozwodzi się nad kolorem zasłon, czy wyglądem
pomieszczenia, a w kilku zdaniach przekazuje nam to, co najważniejsze.
Najczęściej posługując się w tym celu oczami bohaterów, co ułatwia mu
stworzenie wiarygodnej, żywej postaci. Na pochwałę zasługują również dialogi.
Brak w nich jakiejkolwiek sztuczności. Znakomicie oddają charakter i intencje
bohaterów. Strasznie podobały mi się zapisy wydawanych dźwięków, np.: - Ee!
Na zakończenie chciałbym dla państwa
zrecenzować tytułowe opowiadanie „Czas zamykania”. Uważam je za najlepsze z
całego zbioru i świetnie, że znajduje się na samym końcu, niczym wisienka na
bardzo smacznym torcie.
„Czas zamykania” to splot, początkowo
niepowiązanych ze sobą wydarzeń. Ketchum przedstawia nam kilku bohaterów w
różnych momentach życia. Jednak nie używa do tego suchych faktów, a robi to za
pomocą obrazów/scen, z których powoli składamy historię do kupy. Wątki początkowo
odległe i rozbieżne, ze strony na stronę coraz bardziej zbliżają się do siebie,
zbiegając w punkcie kulminacyjnym. Nie mówię, że jest to jakaś innowacja w
pisarstwie, bo z takim motywem czytelnicy z pewnością nieraz się spotkali. Ale
rzadko się zdarza, by w tak krótkim opowiadaniu stworzyć coś tak żywego i
namacalnego. Czytając, ma się silne wrażenie prawdziwości, tego, co następuje.
Jakbyśmy siedzieli obok Boga, który zdradza nam tajemnicę życia bohaterów.
Podsumowując - cały zbiór uważam za
udany. Godny polecenia każdemu. Ludziom, którzy lubią krótkie historie i fanom
długich serii. „Czas zamykania” to naprawdę świetny przerywnik pomiędzy
dłuższymi książkami. Najbardziej jednak polecałbym tę książkę młodym pisarzom.
Od Ketchum’a można się sporo nauczyć. Jak kreować żywych bohaterów, jak pisać
dobre dialogi, tworzyć wartką akcję a przede wszystkim, jak być prawdziwym w
tym, co się robi.
„Czas zamykania” oceniam na 4,5/6.
Wydaje mi się, że to wysoka ocena, jak na człowieka, który nie przepada za
opowiadaniami.