niedziela, 23 lutego 2014

Papier vs. E-papier. Kilka słów o czytnikach


W tym tygodniu będzie trochę z innej beczki.
Od czasu, gdy zakupiłem czytnik, spotykam się często z przeróżnymi pytaniami, w stylu:
Jak zrobiony jest ten ekran? Fajnie się na tym czyta? Widzisz coś na tym gówienku?
I odpowiadam ze spokojem, że owszem widzę i czyta się całkiem fajnie, bo do tego to zostało stworzone. A ekran to nie wiem, z czego, bo ja nie producent.
Rozumiem ciekawość ludzką, bo w Polsce nie jest to jeszcze tak popularne urządzenie.
Wiedzą o nim ci, którzy się czytaniem interesują. Mimo wszystko zainteresowanie czytnikami rośnie, toteż postanowiłem odpowiedzieć na standardowe pytania, a także dodać coś od siebie.
Świat idzie naprzód i trzeba się z tym pogodzić. Ja przez dłuższy czas nie potrafiłem, aż obliczyłem, ile za jeden czytnik mógłbym kupić książek. Wyszło, że osiem cegieł, po pół stówy za jedną. Więc poszedłem o krok dalej w swych rozważaniach i zadałem sobie pytanie, ile takich książek pomieści się na czytniku? Wyszło, że ponad sto razy więcej. Niezła liczba. Szczególnie, że czytnik gabarytowo jest niewielki, a tysiąc książek naraz, to można przewozić półciężarówką. Na wakacje raczej się z tym nie wybierzemy. Chociaż różnie z tym bywa.
Zacznijmy, więc od czytnika i jego plusów.
Osobiście posiadam czytnik od Amazonu – Kindle 5. Nie żaden Kundel, Kundelek. Tylko Kindel. Jak widzę opinie o czytnikach i ktoś tam sobie nabazgrolił: „A mój Kundelek…”, to mnie szczerze trafia.
Ludzie! To jest Kindle! A jak piszecie Kundelek, to wcale nie brzmicie, jakbyście znali się na czytnikach. Brzmicie jakbyście mieli nierówno pod sufitem.
Ale wracajmy do tematu.
Mam Kindle 5 i to o nim będę pisał.
Gdy wybierałem czytnik, stwierdziłem, że wolę sięgnąć po coś droższego, żeby działało mi sprawnie i nie było wadliwe. Może inne firmy też robią dobre czytniki – nie wiem. Wiem natomiast, że Amazon ma świetne. Oczywiście starałem się znaleźć dobry model w rozsądnej cenie. Kupiłem Kindle 5 za czterysta złotych. Spora kwota, ale w świecie czytników to naprawdę dobra cena. Szczególnie, że dostałem nowy, w pudełku, z gwarancją, kabelkiem, instrukcją obsługi i folią. Może ktoś był lepszym łowcą okazji i kupił taniej, a może dostał nawet etui gratis, ale proszę, nie mówcie mi tego. Chcę myśleć, że zrobiłem biznes życia!





Co do etui – w przypadku czytnika to konieczność. Za najzwyklejsze zapłaciłem trzydzieści złotych i jestem zadowolony. Pseudo skórzane, przypomina oprawę notesu. Po otwarciu mamy wykonane z tego samego tworzywa obramowanie, do którego wsuwamy nasz czytnik. Możemy to zrobić tylko od góry. Po bokach mamy wcięcia, odsłaniające przyciski do przerzucania stron. Jest również wersja z gumkami, trzymającymi rogi, ale szczerze powiedziawszy wydało mi się to mniej solidne i niestabilne. Wolę, żeby moje cztery bańki były bezpieczne. Możecie oczywiście kupić oryginalne etui, ale jest naprawdę drogie.
Konieczność posiadania etui wynika z faktu, że choć ekran jest porządny, to gdy nosimy nasz czytnik w plecaku/torbie/torebce, to może się łatwo zarysować. Dotyczy to również obudowy. Tył Kindle’a wykonany jest z tworzywa, na którym łatwo odbijają się palce. Nie wygląda to estetycznie. W etui czytnik jest bezpieczny i nie ma różnicy w wygodzie czytania.
Opis czytnika zacznę od najważniejszej rzeczy, czyli ekranu. Przede wszystkim nie odbija światła. Nie przypomina w żadnym wypadków ekranu LCD. Możemy czytać pod każdym kątem, nawet w słońcu. Nie robi to żadnej różnicy. Spróbujcie wyjść poczytać na balkon z tabletem w słoneczny dzień. Życzę miłej lektury!
Kindle 5 ma wifi. Możemy przeglądać strony internetowe (tak, nawet facebooka!). Głównie raczej chodzi o połączenie ze stroną Amazonu i pobieranie automatycznie aktualizacji. Dodatkowo, z tego co pamiętam, jest sporo darmowych pozycji ze strony producenta. Nie wiem, jak z oglądaniem filmików – nie sprawdzałem. Poza tym ekran jest czarno-biały, więc radości z oglądania trochę mało. Ale nie do tego przeznaczony jest czytnik.
Kindle 5 ma wiele ciekawych opcji. Najlepsze z nich to rotacja ekranu. Możemy dostosować sobie ekran do własnych potrzeb. Czy będziemy czytać, trzymając czytnik poziomo, pionowo, czy do góry nogami zależy tylko od nas. Również zmiana czcionki jest bardzo przydatna. Czy człek ślepy, czy nie, może sobie dostosować wielkość liter tak, żeby czytało mu się przyjemnie i wygodnie. Sam nie mam problemów ze wzrokiem, a korzystam z większej czcionki, bo mniej męczy oczy i na raz mogę przeczytać więcej treści. Jeżeli chodzi o wygodę – Kindle jest naprawdę przyjazny i elastyczny w użytkowaniu.
Mój czytnik nie ma wejścia słuchawkowego. Nie posłuchacie na nim muzyki ani audiobook’a. Wiem, że wersja 3G posiada takie bajery, a także klawiaturę qwerty, tyle że jest większa i droższa. Jeżeli chodzi o czytanie, na Kindle 5 możemy czytać tylko do światła. Jest ciemno, nic nie widać. Nowsza wersja, Papierwhite, posiada podświetlany i dotykowy ekran. Tylko, że gdy ja kupowałem swój czytnik, ten model kosztował dwie stówy drożej i musiałem podziękować.
Czytnik odczytuje wiele formatów: mobi, rtf, pdf, itd. Jednak moim zdaniem, najlepiej opłaca się przeprowadzić konwersję do mobi. Z tym formatem czytnik nie ma żadnych problemów. Do konwersji istnieje przyjemny w użyciu program Calibre. Nawet ktoś, kto niezbyt zna się na programach komputerowych, powinien sobie poradzić. Jeżeli chodzi o pdf, to konieczna jest konwersja do mobi. Kindle posiada tylko opcję przybliżania przy odczytywaniu pliku pdf, więc czytanie w taki sposób jest uciążliwe. Jeżeli pdf składa się ze zdjęć/skanu jakiejś książki, to nawet nie opłaca się tego wrzucać na czytnik, bo sobie nie poczytacie(chyba, że jesteście masochistami).
Co do samych e-booków, bo coś jednak trzeba tam czytać, to sprawa jest złożona. Większość książek, można spokojnie sobie zakupić na stronach, ale ich cena jest wręcz absurdalna. Różnica pomiędzy papierową książką a e-bookiem to przeważnie od pięciu do dziesięciu złotych. Wszystko wynika z opodatkowania wersji elektronicznych. Na książki VAT nałożono 5%, na e-booki 23%.
Gdzie tu sens i logika? Nie mam pojęcia. W wersji elektronicznej nie dochodzą koszty wydruku, papieru i innych. Mamy książkę dostosowaną do odpowiedniego formatu, spis treści i kilka obrazków. Moim zdaniem to cholerne zdzierstwo! Wiem, że niektóre strony internetowe prowadzą przyjazną politykę sprzedaży książek w wersji elektronicznej, ale to nadal jest drogie. Ja osobiście, jeżeli mam już zapłacić, to wolę kupić papier, skoro różnica w cenie jest tak niewielka. Jeżeli książka w wersji elektronicznej kosztowałaby 40% mniej, to więcej osób pokusiłoby się o wersje elektroniczne. Z reguły czytelnicy uwielbiają autorów i nie chcą, żeby owi umarli z głodu i nie napisali już nic więcej.
Pewnie jesteście ciekawi, ile godzin możecie czytać, nie martwiąc się o to, czy w pobliżu jest kontakt. Ja ładuję swój czytnik raz na dwa, trzy miesiące, a czytam na nim dość sporo. Wydaje mi się, że baterii spokojnie wystarcza, na trzy, cztery godziny codziennego czytania przez jakiś miesiąc. Nie jest źle, co? Kindle 5 naprawdę długo trzyma baterię, nawet przy włączonym wifi. 
Największym minusem czytnika jest to, że nie czuć zapachu papieru. Nie możemy przerzucać szeleszczących kartek, tylko wciskać guziczki. Jestem jeszcze z tego pokolenia, które kocha papierową wersję książki i tej miłości nic nie zastąpi. A już na pewno nie elektroniczne urządzenie. Mimo to nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolony z posiadania Kindle’a. Spełnia zadanie jak należy. Czyta się szybko i wygodnie. Jak dla mnie szybciej niż papierową książkę. No i skutecznie zastępuje półciężarówkę.
W ogólnym rozrachunku, dla mnie czytnik to dodatek do papierowej biblioteki. Są książki, które po prostu chcę przeczytać, niekoniecznie stawiać je na półce. Po co mi słownik, czy inne bzdety, skoro na czytniku działa to szybko i skutecznie, a zajmuje miejsca tyle, co nic. Uwielbiam również czytać w poczekalniach, na „tronie”, na wykładach i gdzie się tylko da, a czytnik to przenośna biblioteka, która zawsze posiada kilka książek, w razie, gdyby nie wystarczyła mi jedna. I jeżeli chodzi o ludzi, którzy kochają czytać, to z całego serca polecam! 
Na zakończenie dodam, że w poście wspomniałem tylko o najważniejszych cechach Kindle 5. Jeżeli macie jakieś pytania, wątpliwości, piszcie w komentarzach, a postaram się odpowiedzieć.

niedziela, 16 lutego 2014

Prawdziwe Imperium - "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe"


     Z tą książką wiążą się przedziwne koleje losu.
     Po pierwsze, wpadłem na nią poprzez nielubianą koleżankę z pewnego internetowego forum. Ktoś z użytkowników pytał o dobre fantasy, a ona wymieniła właśnie „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe” Wegnera. Pomyślałem wtedy, że ktoś tak irytujący, a zarazem głupi nie może czytać dobrej literatury. To się po prostu musi wykluczać i łamać podstawowe prawa rządzące światem.   
     Wlazłem, więc na Merlina, żeby sprawdzić, cóż to za badziewie poleca moja „ulubiona koleżanka”. Musiałem przecież posiąść niezbędną wiedzę w celu jej wyśmiania. Przeczytałem krótką recenzję, kilka komentarzy i…
     Było mi wstyd. Naprawdę. Szczerze.
     Przepraszam cię, koleżanko z forum. Nadal cię nie lubię. Nadal jesteś irytująca i głupia. Ale gdyby nie ty, nigdy bym nie sięgnął po Opowieści i nie stał się fanem Roberta. I za to – dziękuję.
     Po drugie, kariera samego Wegnera jest dość specyficzna, bo brak jej rozgłosu. A pisarz posiada bardzo ciekawy styl narracji. Charakteryzuje się niebanalną pomysłowością. Wykreowany świat, bohaterowie - wszystko łeb urywa. A nawet takiego Zajdla to wygrywa w dwóch kategoriach, bo jedna to mało.
     No i gdzie ta sława?  Rzesza fanów itd.?
     Wiem, że pan Robert cieszy się uznaniem, ale to nie jest rozgłos na miarę Sapkowskiego, czy Grzędowicza.  
     Czas to zmienić.  
      

Autor: Robert M. Wegner
Tytuł: „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe”
Wydawnictwo: Powergraph
rok wydania: 2009
ilość stron: 572
moja ocena: 6/6


      




      Pierwszy tom Opowieści zakupiłem, zanim jeszcze został wypuszczony w twardej oprawie. Różnica pomiędzy miękką a twardą okładką jest znaczna. Nie chodzi mi o stylistykę graficzną, bo ta nie uległa zmianie. Chodzi mi raczej, o jakość wykonania. Twarda oprawa naprawdę sprawia wrażenie solidnej. Po odgięciu okładki możemy spojrzeć na mapę Meekhanu – ładną i klimatyczną. Papier stronic również solidny, a całość wygląda porządnie i nadaje się świetnie na prezent. Pod warunkiem, że stać kogoś wysupłać 47 złoty. Fakt! Jakość wykonania jest warta swojej ceny, ale szkoda, że nie pozostaje żadna alternatywa. Miękka okładka nie jest już dostępna w sklepach, odkąd „Niebo ze stali” wyszło tylko w twardej oprawie. Można najwyżej sobie od kogoś odkupić. A ci, którzy kupili pierwsze dwa tomy w miękkiej mają pecha, tak jak ja, bo im się nie komponuje z trzecim. Dość dziwny zabieg Powergraph’u, ale okładkę idzie przeżyć. Wszak nie oprawa, a zawartość książki jest najważniejsza, choćby i miała być wydrukowana na rolce papieru toaletowego(swoją drogą, może więcej osób zaczęłoby czytać).
     Mówiąc o zawartości.
     Opowieści to zbiór opowiadań, podzielony na dwie części: „Topór i skała” – północ, „Miecz i żar” - południe.
     W opowiadaniach z północnej części, oglądamy pogranicze Imperium Meekhanu oczami Górskiej Straży. Zdyscyplinowanej i świetnie wyszkolonej Szóstej Kompani. Okolice malownicze, piękne i niebezpieczne, a przedstawione w nich historie świetnie ukazują charakter górali. Pełne rozmachu i akcji, wciągają niczym wir. Wegner ma talent do kreowania ciekawych, wyrazistych bohaterów, zapadających w pamięć. Szkoda tylko, że ich imiona zapadają w pamięć trochę mniej(np.,: Andan-keyr-Treffer), ale to akurat mało przeszkadza.
     Poprzez Górską Straż poznajemy mnogość kultur, ras, religii, stworzonych od podstaw. Mały problem sprawiają nazwy własne(coś na wzór imion), psując nieco tempo czytania. Za to ich rozmieszczenie w tekście jest rozsądne. Pan Robert dawkuje informacje z wyczuciem, więc nie sposób się pogubić w nowym świecie.
     W opozycji do mroźnych klimatów północny, otrzymujemy południe. Gorące, piaszczyste, przywodzące na myśl Bliski Wschód. Zamiast grupy żołnierzy - jeden bohater. Zamiast kilku historii -jedna. Za to długa i wciągająca. Obfitująca w różnorodność kulturową, rasową, klasową, religijną i bogowie tylko wiedzą, co jeszcze. I znów wszystko podane w sposób naprawdę mistrzowski. Po zjedzeniu wszystkiego chcemy więcej, ponieważ opowiadania mają charakter otwartej, niedokończonej historii. Świetne rozwiązanie – zarówno pisarskie, jak i marketingowe. Lepiej od razu zakupić pozostałe dwie książki, które zaspokoją głód, przynajmniej do wyjścia tomu czwartego(a ten już niebawem).
     Całość oceniam bardzo wysoko, ponieważ pisanie opowiadań jest o wiele trudniejsze, niż pisanie powieści. Trzeba mieć naprawdę smykałkę, żeby stworzyć w tej dziedzinie majstersztyk. A tutaj mamy ich cały zbiór! Osobiście bardziej do gustu przypadł mi klimat północy. Znajomi, którym poleciłem Opowieści, chwalili bardziej południe. Jak widać, każdy może znaleźć tu coś dla siebie. Gusta są różne.
     Opowieści z meekhańskiego pogranicza, to coś nowego i świeżego w polskiej fantastyce. Oryginalny świat, oryginalne historie zwykłych, szarych bohaterów. Masa kultur, ras, tradycji i obyczajów. Pełno intryg, walk i zawiłości. Wątki z Północ - Południe wspaniale łączą się z kolejnymi tomami. Kto czytał, ten wie. Kto nie czytał, zaręczam, po przeczytaniu pierwszej części, kupi resztę i razem ze mną będzie czekał na kolejne.
     Podsumowując! Jest sporo polskich pisarzy, uprawiających fantastykę, ale Robert zalicza się do tych nielicznych, trzymających poziom światowy.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Sukces "Czytamy o książkach"!



Zakładając bloga nie liczyłem na natychmiastowe zainteresowanie.
.
.
.
Dobra! Liczyłem.
Liczyłem na to, że ktoś to będzie czytał. Jakieś niewielkie grono zainteresowanych. Ktoś skomentuje od czasu do czasu. Połechce ego miłym komentarzem. Ale żeby od razu takie rzeczy…
Już śpieszę z wyjaśnieniem.
Otóż portal Szortal złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Poproszono mnie o napisanie nowej recenzji, która zaważy o tym, czy zostanę przyjęty do ekipy. I…
Udało się. Od teraz recenzje będą pojawiały się zarówno na blogu jak na Szortalu. A oto pierwsza publikacja - http://szortal.com/node/4448.
Musiałem podzielić się dobrymi wiadomościami.
Niedługo wypatrujcie kolejnej recenzji.
Zapraszam!  : )

niedziela, 9 lutego 2014

Kwestia niedocenienia - "Nocne życie"



Na kolejną książkę do recenzji chciałem wybrać „Ostatnie życzenie” Andrzeja Sapkowskiego. Większość fanów fantastyki z pewnością zetknęła się z twórczością rodzimego pisarza. A i ci, którzy fanami nie są, zapewne słyszeli o tym utalentowanym jegomościu. Nie wspomnę już o całej rzeszy graczy, wypatrującej daty premiery Wiedźmina 3.
Zmieniłem jednak zdanie.
Pomyślałem, że chciałbym państwa czymś zaskoczyć. Podarować recenzję dobrej, lecz mało znanej książki. I nie powiem, żebym się specjalnie zastanawiał nad pozycją. Kołatała mi w głowie, odkąd zapragnąłem prowadzić recenzenckiego bloga. A to, dlatego, że przeszła bez echa i została mocno niedoceniona. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Niegruba(501 stron), ale też nie jest broszurką. Ciekawa, poruszająca, o intrygującym tytule - „Nocne życie”.  

Autor: Dennis Lehane
Tytuł: „Nocne życie”
Wydawnictwo: Prószyński - S-ka
rok wydania: Kwiecień 2013
ilość stron: 501
moja ocena: 5/6









 O „Nocnym życiu” dowiedziałem się poprzez zakładkę, dołączoną do recenzowanego wcześniej „Joyland’u”. Pomyślałem, że skorzystam z niej nie więcej niż raz, ale w końcu nic mnie to nie kosztuje. Dali to biorę. Chociaż wcześniej to bardziej cieszyło, bo teraz, w co drugiej dają. Zakładka przejęła rolę ulotki, bo człowiek tak milszym okiem zawsze na nią spojrzy. Przydatna, praktyczna. I ładna. Kolorowa. Więc oglądam. Z jednej, z drugiej.
A w oczy rzuca mi się takie o to zdanie:

Nocne życie to Ojciec chrzestny dla ludzi myślących.” – Stephen King

Jak to „dla myślących”? A to „Ojciec chrzestny” niby, dla kogo był?
Dobrze, że wyszedłem z księgarni, bo byłaby awantura na całego. Zapiekło mnie to zdanie, powiem szczerze. Oj, zapiekło! I to mocno.
Musiałem jak najszybciej zdobyć tą kontrowersyjną książkę, szumnie reklamowaną przez Kinga tak ostrą wypowiedzią. Rozpocząłem poszukiwanie najtańszego egzemplarza, bo 39 złoty to ja w błoto nie wyrzucę(aż tak to mnie to zdanie nie zapiekło). Znalazłem, kupiłem, przeczytałem. Nie przyznałem Kingowi racji. Stwierdziłem, że pisarz z niego dobry, ale zero w nim przyzwoitości, żeby tak „Ojca chrzestnego” z błotem mieszać.
Później przeczytałem kilka innych pozycji związanych tematycznie i dziś mam zupełnie odmienne zdanie na temat „Nocnego życia”.
Przepraszam państwa za ten przydługi wstęp, ale tym razem to nie z mojego gadulstwa, a z potrzeb recenzji.
Zacznijmy już tradycyjnie od początku.
Pisząc te słowa, „Nocne życie” spoczywa sobie spokojnie obok mnie.
Spoglądam na okładkę i znów muszę pochwalić Prószyński i S-ka. Robicie to dobrze. Podoba mi się bardziej, niż zagraniczne. Mamy się czym szczycić! Polskie wydawnictwa robią bardzo dobre okładki. Fabryka Słów to już przekracza wszelkie normy. To nie okładki tylko małe arcydzieła(Pan Lodowego Ogrodu!). Prószyński wcale nie jest z tyłu. Bo „Ziemiomorze” to…
Innym razem.
Wracając do okładki „Nocnego życia”. Jest estetyczna i bardzo dobrze oddaje klimat zawartości. Czterech zakapiorów z przysłoniętymi rondem twarzami. Tylko czekać, aż rozchylą poły płaszcza i zabłyśnie broń.
Bo w gruncie rzeczy ta książka jest o zakapiorach.
O mafii.
Tej prawdziwej, a nie tej, którą znamy z książek Puzo i filmów Coppoli.
„Nocne życie” dzieli się na trzy części, a każda z nich dotyczy zupełnie innego okresu życia Joe Coughlin’a. Samego Joe’go poznajemy w dość niefortunnej sytuacji przed zakończeniem jego żywota. Zabieg ograny, ale Lehane potrafi zręcznie go wykorzystać, co mu się chwali. Joe wraca wspomnieniami do początku, czyli do Emmy Gold. Bo to od niej, jak twierdzi, wszystko się zaczęło.
Nie chcę zdradzać fabuły, bo każdy fragment jest naprawdę istotnym elementem historii. „Nocne życie” rozbudowane jest o wiele wątków, które w większym, lub mniejszym stopniu na siebie oddziałują. Są zgrabnie rozwinięte i zawiązane. Niekiedy mamy białe plamy, które wypełniają się dopiero po przeczytaniu znacznego fragmentu książki. Bardzo mi się to podoba. Choć nieraz miałem wrażenie sztuczności, a i kilka bohaterów wydało mi się stworzonych schematycznie i po trosze na siłę. Przesadą jest również wypowiedź „New York Times’a”, że każde zdanie sprawia przyjemność. „Nocne życie” napisane jest naprawdę lekkim piórem. Nie występują tam żadne przestoje. Czyta się płynnie, a to ważne.
Ale nie mogę powiedzieć, że jest to językowy majstersztyk. Czytałem o wiele lepiej napisane książki, nie ujmując niczego dziełu pana Dennisa.
Co do tempa akcji?
Fabuła pędzi i człowiek nie może wyjść z podziwu, ile to na tych kilkunastu stronach się już wydarzyło. Czasem uważam to za wadę, ale w gruncie rzeczy jest podane tyle faktów, na ile jest zapotrzebowanie. Nie mniej, nie więcej. To również ważne.
Spowodowane jest to filmowym stylem pisania, pana Lehane’a. Wiele scen, poprzez konstrukcję, przywodzi na myśl kino akcji. Jeżeli „Nocne życie” zostanie zekranizowane to bardzo chętnie wybiorę się na to do kina, bo będzie naprawdę ostro.
Konfrontując książkę Lehane’a z „Ojcem chrzestnym” Puzo pod względem warsztatu pisarskiego, no to niestety, ale „Nocne życie” wymięka. Jeżeli jednak chodzi o prawdę historyczną - pan Dennis ma tu słuszność.
Czytelnik bez pojęcia o mafii uzna „Nocne życie”, za niezłą książkę, którą można przeczytać w szybkim tempie i odłożyć bez żalu na miejsce. Ci, którzy orientują się w tematyce mafii, odnajdą w książce Lehane’a wiele, wiele więcej.
A wracając do zdania Stephena Kinga.
Przepraszam pana, panie King. Zwracam honor.
„Nocne życie”, pomimo swoich wad, pomimo kilku tych sztucznych chwil i kilku naciąganych bohaterów jest książką dla ludzi myślących. Dla tych, którzy mają lub chcą mieć pojęcie o mafii. Pan Dennis zna realia tamtych czasów i sprawnie wplata wiedzę w historię. Jeżeli jesteście ciekawi, czym była prawdziwa mafia, sięgnijcie po „Nocne życie” a gwarantuję mocne wrażenia z lektury!