wtorek, 25 marca 2014

"Czas zamykania" - Jack Ketchum

Pamiętam, jak miałem może dziesięć, albo jedenaście lat, rodzice wypożyczyli na kasacie „Szósty zmysł”. Oglądałem to z młodszą siostrą chyba trzy razy z rzędu. Oboje zafascynowani. Może, dlatego że wiekiem za bardzo nie odbiegaliśmy od głównego bohatera i oboje wyobrażaliśmy sobie, że takowy szósty zmysł posiadamy. Fascynacja szybko uleciała, gdy tylko człowiek obudził się w środku nocy i trzeba było iść do toalety. Wtedy to powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie obejrzę żadnego horroru.
Jak się pewnie domyślacie, kilka lat później stałem się ich zagorzałym fanem. A lęk przed nocnym chodzeniem do kibelka nie przeszkodził zainteresować się książkami o te samej tematyce.
Gdy przeczytałem, że Steven King uważa Jack’a Ketchum’a za najstraszniejszego gościa w całych Stanach, w tempie ekspresowym przeczytałem pierwsze opowiadanie ze zbioru „Czas zamykania”. A później chciałem tylko więcej.
Osobiście nie jestem miłośnikiem zbiorów opowiadań, szczególnie, gdy opowiadania nie są ze sobą powiązane fabularnie. Nie miałem również styczności z innymi dziełami Ketchum’a. Jednak za dobrą monetę przyjąłem słowa Kinga. Pomyślałem również, że brak wiedzy na temat innych dzieł, doda nieco obiektywizmu tej recenzji. A skoro o niej mowa – zaczynam…


Autor: Jack Ketchum
Tytuł: „Czas zamykania”
Wydawnictwo: Replika
rok wydania: Luty 2014
ilość stron: 296
moja ocena: 4,5/6








Standardowo od okładki.
Okładka została wykonana dość przyzwoicie. Z pewnością nie będzie się ścierać przy użytkowaniu, ani łatwo zaginać. Zdobiąca ją grafika, choć nie nawiązuje bezpośrednio do fabuły opowiadań, tworzy niepokojący, czyli właściwy dla horroru, klimat. Najbardziej jednak poraziły mnie kiczowate napisy. Nie chodzi oczywiście o treść, ale o ich wykonanie. Jeżeli widział ktoś Kroniki Amberu, to wie, o czym mówię. W zestawieniu z okładkami od Prószyńskiego, czy Fabryki słów wypada to naprawdę blado.
W środku trochę lepiej. Papier lekko szorstki, aczkolwiek porządny. Dobrze dopasowana wielkość czcionki. Zastrzeżenie mam jedynie do marginesów, które są nieco zbyt duże i sztucznie powiększają zawartość książki. Ale, ślipieć, nie ślipimy, więc można zabrać się za lekturę.
Opowiadań jest dziewiętnaście, czyli sporo. Aczkolwiek, gdy książka liczy sobie 296 stron, to łatwo wykalkulować, że długość niektórych zawrotna nie jest. Niekiedy trafiają się perełki zajmujące raptem pięć stron. Nie powiem – troszkę to razi. Ale przecież długość nie jest najważniejsza, a wykonanie.
Na sam początek muszę zaznaczyć, że w zupełności nie podoba mi się kolejność, w jakiej podane są opowiadania. O ile pierwsze wychodzi na plus i zachęca do dalszej lektury, to dwa kolejne wręcz odwrotnie. Nie odznaczają się wysokim poziomem fabularnym. Należą raczej do kategorii oklepanych historii z dreszczykiem o kiepskim poziomie literackim. Przykładowe: Oddech ma gorszy niż Godzilla… Mocna metafora, pasująca raczej do książek z wyprzedaży WSZYSTKO PO ZŁOTÓWCE, niż do zbioru, za który mamy zapłacić 34,90. Więc, osobiście upchnąłbym te słabsze opowiadania gdzieś w połowie, albo na szarym końcu, żeby na starcie czytelnik nie pobiegł do księgarni i nie poprosił o zwrot kasy.
Później za to jest już znacznie lepiej. Coraz więcej pojawia się błyskotliwych pomysłów i coraz bardziej zacząłem doceniać pióro Ketchum’a. Opowiadania są mocno zróżnicowane. Niektóre zmuszają do refleksji, inne po prostu przerażają Szczególnie w pamięci zapadła mi krótka historyjka W domu z magnetowidem, która jest chorym połączeniem erotyku i horroru. A także Warczeć, syczeć, pluć, kroczyć, w której autor opisuje historię oczami kota. Po kilku opowiadaniach tego typu, człowiek ma wrażenie, że obcuje z prozą nie do końca zdrowego człowieka.
Miłym urozmaiceniem jest komentarz autora do każdego opowiadania. Ketchum wyjaśnia skąd czerpał inspirację na ten, czy inny fragment opowiadania, często zdradzając coś ze swojego życia prywatnego. Możemy naprawdę sporo dowiedzieć się o autorze, łącząc opowiadania z komentarzem. Chociażby tego, że jest mieszkańcem Nowego Jorku, fascynuje go Grecja, lubi koty… Resztę wydedukujcie sobie sami!
Jeżeli chodzi o styl, technikę pisania…
Czytałem ostatnio „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Kinga. Steven wspominał, że jeżeli widzi tekst, w którym jest sporo akapitów to wie, że opowieść jest lekka jak batonik Milky Way. I trudno mu odmówić słuszności. W prozie Ketchum’a jest to widoczne na pierwszy rzut oka i sprawdza się znakomicie. Opowiadania czyta się w tempie błyskawicznym. Podczas lektury towarzyszy nam ciągłe napięcie. A po przeczytaniu kilku historii czytelnik po prostu popada w paranoję i ciągle wyczekuje nieuchronnego, nawet gdy czynności wykonywane przez bohatera są błahe. Świetnym przykładem jest opowiadanie Dzielna dziewczynka. Mała Suzy wzywa telefonicznie pomoc dla swojej mamy, a ja zamiast ją podziwiać, zastanawiam się czy przypadkiem nie jest opętana.
Na kolejny duży plus zasługuje plastyczność opisów. Ketchum nie rozwodzi się nad kolorem zasłon, czy wyglądem pomieszczenia, a w kilku zdaniach przekazuje nam to, co najważniejsze. Najczęściej posługując się w tym celu oczami bohaterów, co ułatwia mu stworzenie wiarygodnej, żywej postaci. Na pochwałę zasługują również dialogi. Brak w nich jakiejkolwiek sztuczności. Znakomicie oddają charakter i intencje bohaterów. Strasznie podobały mi się zapisy wydawanych dźwięków, np.: - Ee!
Na zakończenie chciałbym dla państwa zrecenzować tytułowe opowiadanie „Czas zamykania”. Uważam je za najlepsze z całego zbioru i świetnie, że znajduje się na samym końcu, niczym wisienka na bardzo smacznym torcie.
„Czas zamykania” to splot, początkowo niepowiązanych ze sobą wydarzeń. Ketchum przedstawia nam kilku bohaterów w różnych momentach życia. Jednak nie używa do tego suchych faktów, a robi to za pomocą obrazów/scen, z których powoli składamy historię do kupy. Wątki początkowo odległe i rozbieżne, ze strony na stronę coraz bardziej zbliżają się do siebie, zbiegając w punkcie kulminacyjnym. Nie mówię, że jest to jakaś innowacja w pisarstwie, bo z takim motywem czytelnicy z pewnością nieraz się spotkali. Ale rzadko się zdarza, by w tak krótkim opowiadaniu stworzyć coś tak żywego i namacalnego. Czytając, ma się silne wrażenie prawdziwości, tego, co następuje. Jakbyśmy siedzieli obok Boga, który zdradza nam tajemnicę życia bohaterów.
Podsumowując - cały zbiór uważam za udany. Godny polecenia każdemu. Ludziom, którzy lubią krótkie historie i fanom długich serii. „Czas zamykania” to naprawdę świetny przerywnik pomiędzy dłuższymi książkami. Najbardziej jednak polecałbym tę książkę młodym pisarzom. Od Ketchum’a można się sporo nauczyć. Jak kreować żywych bohaterów, jak pisać dobre dialogi, tworzyć wartką akcję a przede wszystkim, jak być prawdziwym w tym, co się robi.
„Czas zamykania” oceniam na 4,5/6. Wydaje mi się, że to wysoka ocena, jak na człowieka, który nie przepada za opowiadaniami.