niedziela, 2 lutego 2014

Lekka trema - pierwsza recenzja. "Joyland"!



Długi czas zastanawiałem się, jaką książką rozpocząć blogowanie.
Wybór gatunków, tytułów mnogi, a w głowie kołacze się pytanie – Jak przełamać pierwsze lody z czytelnikami, żeby ich nie urazić, nie zgorszyć, a przede wszystkim nie zniechęcić?
Drapałem się w głowę i drapałem, a pożytku z tego żadnego, jeno strup. Takoż wszelkie modlitwy, nawoływania o pomoc i inne zabiegi spełzły na niczym.
W tym momencie powinienem napisać, że dostałem nagłego przebłysku, olśnienia, bla ,bla, bla…
Nie dostałem.
Spojrzałem za to na regał z książkami i postanowiłem wybrać na początek coś lekkiego. Poczytnego przy herbacie na chłodne, lutowe wieczory. Więc szykujcie kocyki, gorące napoje, herbatniki(tylko nie jedzcie ich w łóżku, bo okruszki lubią się wrzynać w różne, najczęściej te niekomfortowe miejsca), odpalcie lampki i startujemy.


Autor: Stephen King
Tytuł: „Joyland”
Wydawnictwo: Prószyński - S-ka 
Rok wydania: Czerwiec 2013
Ilość stron: 336
Moja ocena: 5/6










 Pisząc te słowa, trzymam „Joyland” na kolanach, aby być bardziej przekonującym i rzetelnym recenzentem. Pierwszą rzeczą, jaka narzuca się w kontakcie z powieścią króla grozy w polskim wydaniu to okładka. Prószyński i S-ka ma się czym szczycić! Jeżeli ktoś widział wydania Kinga z Albatrosa, a z Prószyńskiego to wie o czym mówię. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale jeżeli mamy wydać na nią swoje ostatnie klepaki, to niech ona przynajmniej wygląda.
A „Joyland” wygląda bardzo przyjemnie. Sztywna okładka, ciepła grafika. Nic dodać, nic ująć – przyjemne. Mniej przyjemny jest zaś napis: „Wejdź, jeśli się odważysz”.
My z tych odważniejszych, więc wchodzimy.
Odginamy okładkę i czytamy krótką recenzję:

„Devin Jones, student college’u, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o dziewczynie, która złamała mu serce. Tam jednak zmuszony jest zmierzyć się z czymś dużo straszniejszym: brutalnym morderstwem sprzed lat, losem umierającego dziecka i mrocznymi prawdami o życiu – i tym, co po nim następuje. Wszystko to sprawi, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam...
Pasjonująca opowieść o miłości i stracie, o dorastaniu i starzeniu się – i o tych, którym nie dane jest doświadczyć ani jednego, ani drugiego, bo śmierć zabiera ich przedwcześnie.
„Joyland” to Stephen King w szczytowej pisarskiej formie, równie poruszający jak „Zielona Mila” czy „Skazani na Shawshank”. To jednocześnie kryminał, horror i słodko-gorzka powieść o dojrzewaniu, która poruszy serce nawet najbardziej cynicznego czytelnika.”

Czy prawda to, co napisali?

Jestem w stanie się z tym zgodzić. Choć określenie horror jest zbyt mocne i trochę naciągane. Ale nie bądźmy drobiazgowi.
„Joyland” w głównej mierze to lekka opowieść.
King ma talent do pisania w pierwszej osobie. Potrafi szybko zjednać sobie czytelnika, tworząc obraz równego gościa, z którym chętnie poszlibyśmy na piwo i poklepali go po ramieniu. Nie inaczej jest z Devin’em.
Devin spisuje swoją historię, jako dojrzały mężczyzna, z bagażem doświadczeń. Minione, niezwykłe wydarzenia zaopatruje we własne przemyślenia.

[Spoiler - cytat]

Cytat: „Boże drogi, byłem dżentelmenem.[…]Teraz wiem tyle, że kobiety rzadko sypiają z młodymi dżentelmenami. Wyszyjcie to na makatce i powieście sobie w kuchni.”

Spoiler, jak spoiler. Wolę ostrzec, by mnie ktoś nie zlinczował.

A minione niezwykłe wydarzenia mają miejsce w Karolinie Północnej, w lunaparku o nazwie(cóż za zaskoczenie) Joyland. Devin znajduje w nim pracę na wakacje. I nie tylko…
Król grozy zgrabnie snuje opowieść, która jest zarazem wciągająca i smutna. Choć czasami ma się wrażenie, że King nieco zbyt szybko opisuje wydarzenia, gdy powinien trochę się rozpisać. Oczywiście to moje spostrzeżenie i może po prostu byłem zbyt łakomy treści.
Samo Joyland to miejsce kiczu i tandety. Ale tak przyjemne, że człowiek chętnie przeniósłby się do 1973 roku, żeby kupić tam cukrową watę i zobaczyć tańczącego z dziećmi pieska Howie. Jednak z każdą przeczytaną stroną, lunapark staje się coraz bardziej mroczny, a skrywana tajemnica kusi by ją poznać.
A co do tajemnicy…
No, King użył tu chwytu ogranego do cna. I czego to dowodzi? Że jest, cholera, mistrzem. No toż to majstersztyk. Trzeba być naprawdę doświadczonym pisarzem, żeby z taniej sztuczki zrobić użytek.
Kto przeczyta, będzie pamiętał te słowa.
Cała powieść, włączając w to kryminalny wątek, styl pisania, przywodzi na myśl stare, kuglarskie sztuczki. Wszystko utrzymane w naprawdę tandetnym, ale czarującym stylu.
Za oknem mróz, w Joyland upał, że pot po czole spływa. Zapraszam do roku 1973, do lunaparku, do poznania mrocznej historii Joylandu. Wejdźcie, jeśli się odważycie, moi drodzy czytelnicy.

11 komentarzy:

  1. Postanowiłem wejść (tak, odważyłem się) i... czapki z głów. King w swoim najlepszym wydaniu. Opowieść krótka, ciekawa, doskonała na prezent (np. urodzinowy). Polecam zarówno osobom, które od czasu do czasu lubią poczytać dobrą, niezobowiązującą historię, jak i "książkowym nałogowcom".

    Co do samej recenzji, zgadzam się z autorem. Premierę zaliczam do udanych. Oby tak dalej.

    Były Dżentelmen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przychylny komentarz. Zachęcam do częstszego odwiedzania bloga. Już niedługo kolejna recenzja ; )

      Usuń
  2. Jestem mile zaskoczona. Recenzja przyjemna dla oka i rozleniwionej głowy. Lekka i trafiająca w sedno. Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Pani, ja również jestem mile zaskoczony. Pierwsza recenzja - dwa miłe komentarze. Obawiałem się, że będzie klapa. Cieszę się, że się podobało. Mogę obiecać, że się postaram. Pozdrawiam ciepło i zachęcam do częstszego odwiedzania i komentowania : )

      Usuń
  3. Pierwsza recenzja i od razu moja ulubiona pozycja ;) Gratuluję dobrego gustu a także lekkiego pióra. Będę tu często zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również : ) Cieszę się, że się podobało. Zapraszam, zapraszam! Kolejna recenzja już niedługo! Pozdrawiam ciepło : )

      Usuń
  4. Mam bardzo podobną opinię o Joyland. Książka bardzo przyjemna, fajnie się czytało. Kwestia okładki też trafna - Prószyński ma dużo lepsze niż Albatros :)
    Czekam na kolejne recenzje, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ups, ten spoiler na końcu może odstraszyć. Musiałam przerwać czytanie Twojej recenzji. Zgadzam się z powyższymi komentarzami; masz lekkie pióro i przyjemnie się Ciebie czyta. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Spoilerem jest tylko cytat pod oznaczeniem. Później można czytać spokojnie. Muszę go inaczej oznaczyć : )

    Ja również pozdrawiam i dziękuję za odwiedzenie oraz przychylny komentarz; )

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest dobrze. Lekko i bez niepotrzebnego przedłużania :) Czekam na kolejną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo : ) Kolejnych się troszkę nazbierało : )

      Usuń